Rudki (wyprawa wakacyjna IV.7)

Niestrudzeni następnego dnia wstaliśmy o 6:30. Mieliśmy pojechać do Rawy Ruskiej, ale plan uległ zmianie z powodu niesprzyjających okoliczności. Wszyscy przebudziliśmy się nieco przeziębieni. 

Żar lał się z nieba już od rana. Śniadanie zjedliśmy w mieszkaniu i wyszliśmy „na miasto”. Po pierwsze odwiedziliśmy aptekę, gdzie zakupiliśmy powszechnie znane lekarstwo na przeziębienie. Po pierwszej dawce okazało się jednak, że nasz polski odpowiednik tego leku ma nieco mniejszą procentową zawartość alkoholu :). No cóż, Ukraina to Ukraina. Lekarstwo zażywaliśmy jakieś 3 razy dziennie. 

Urocza modelka w Parku Stryjskim
Kolejnym celem wycieczki był Park Stryjski. Podobno dużo w nim się zmieniło. Zaskoczył nas swoją czystością i zadbaniem. Odpoczęliśmy na ławeczce i udaliśmy się w dalszą podróż. Spotkaliśmy całkiem miłą wiewiórkę, która pozwoliła sobie zrobić sesję zdjęciową. Do mnie wciąż dzwoniło biuro obsługi klienta, a nie odbieranie nie pomagało. Z racji, że szkoda było mi pieniędzy na rozmowę o ofertach handlowych, spróbowaliśmy ich jakoś odstraszyć. Niezapomniane teksty Grzesia „Wodociągi Wrocław, słucham.” , „Biuro Obsługi Play, słucham.” czy też recytacja Pana Tadeusza chyba pomogły, albo w każdym razie doprowadzały do śmiechu pół salonu.

Rudki!
Udaliśmy się na Dworzec Podmiejski, skąd odjeżdżał nasz pociąg do Rudek – miejsca pochówku Aleksandra hr. Fredry! Jest to miasteczko, które było własnością Fredrów. Osławione przez słowa Aleksandra Fredry, który powrócił tu po wyprawie napoleońskiej: wyjechaliśmy razem, z odmiennych pobudek: Napoleon na Elbę, a ja prosto do Rudek. W miasteczku jedliśmy głównie lody i piliśmy soki, ponieważ upał był naprawdę niemiłosierny. Zobaczyliśmy kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny wraz z grobem pisarza. Spotkaliśmy tam miłego księdza, który oprowadził nas po świątyni. Jego odpowiedź na pytanie "Skąd Ksiądz pochodzi?" doprowadziła nas do wybuchu nagłego ataku śmiechu  - okazało się, że z Nowej Sarzyny. A tam przecież byliśmy na ostatniej dłuższej wycieczce u rodziny Pana Jana! Ależ ten świat mały!

W międzyczasie rozdzwonił się telefon Grzesia. Było to niespotykane dotychczas zjawisko. Okazało się, że to Mama. Nie spytała jednak tradycyjnie "Co u Ciebie?", tylko zleciła synowi kupno...tłumika do samochodu. Plan spalił na panewce, ale co się uśmialiśmy to nasze!

Szybkim krokiem udaliśmy się w stronę oddalonej o ok. 2 km  posiadłości Fredrów-Szeptyckich w Beńkowej Wiszni. „Pisarz tak wspomina czasy swej młodości: świat mego dziecinnego i młodocianego wieku cały w Beńkowej Wiszni. Dom tam moich rodziców, był to dom prawdziwie polsko szlachecki, zamożny bez zbytku, cichy a gościnny. Dwa razy do roku, w dnie imienin rodziców zjazd bywał wielki. Obiad w ogrodzie pod lipami (…) bal całą noc”

Pod posiadłością Fredrów.
W drodze powrotnej próbowaliśmy złapać auto stopa, bo mieliśmy naprawdę mało czasu i dużo drogi do przebycia (a następny pociąg o piątej rano!). Co ciekawe… udało nam się. Na nasze szczęście jechał marszrut, który podwiózł nas do centrum Rudek. Czasem się jednak przydają. Ale tylko czasem.

Na pociąg zdążyliśmy. Z Dworca podjechaliśmy tramwajem na Rynek, gdzie spędziliśmy kolejny wieczór. Tym razem zjedliśmy pizzę (tradycja wycieczkowa musiała się wreszcie wypełnić!) i zrobiliśmy zakupy. 

tekst i zdjęcia : Magdalena Łukowiak
c.d.n.

Jeżeli nie życzą sobie Państwo, aby Państwa zdjęcie lub zdjęcie z państwa wizerunkiem, było zamieszczone w galerii, proszę przesłać informacje na adres e-mail: jan.taczynski@wp.pl. Po otrzymaniu informacji zdjęcie zostanie usunięte.

Komentarze

Popularne posty