Kamieniec Ząbkowicki - Kłodzko (wycieczka 65)

9.11.2013r. Po niezwykle długiej od wyjazdów przerwie (ściślej – o godzinie 21 dnia poprzedniego wróciłam z Łodzi…) zjawiłam się ponownie na Dworcu Głównym we Wrocławiu. Ku zaskoczeniu wszystkich byłam tam ostatnia. To jednak kwestia kupna prowiantu na drogę w pobliskim sklepie. Podobno każdy z nas przeżył chwilę zwątpienia, czy wyjazd się odbędzie, ale jak to my, każdy pomyślał „najwyżej pojadę sam/a”. W miarę punktualnie zjawiliśmy się jednak w pełnym, czteroosobowym składzie.


Nowy kubek z pozdrowieniami od Łosia!
Usadowiwszy się wygodnie w znanym nam dobrze pociągu w stronę Międzylesia … zaraz, chwilę! To była historyczna chwila! Nie jechaliśmy przez … Opole Główne! Trzeba tą datę zapisać na czerwono w kalendarzu! Tak więc, w pociągu odbyliśmy mały ceremoniał inauguracji kubka „hot drinks”, który został odkupiony JT, ponieważ poprzedni przez przypadek zbił się. Ale ćśś, Wy nic nie wiecie!

Co najmniej dziesięć razy zmieniła się koncepcja dokąd jedziemy z powodu deszczu widocznego za oknami pojazdu. Odbyliśmy debatę wraz z konduktorem, który okazał się być znawcą terenu. Ostatecznie wysiedliśmy jednak tam, gdzie pierwotnie mieliśmy wysiąść, czyli w Kamieńcu Ząbkowickim. Pogoda zrobiła się całkiem znośna, a w każdym razie przestało padać.

Zamek wyłaniający się z lasu.
Swoje pierwsze kroki skierowaliśmy w stronę zamku. Powstał mały spór o to, którędy idziemy. Faceci uznali, że „MIASTEM, a powrót LASEM”. Ja, jako Łoś spragniony podłoża z bukowych liści, tylko się popukałam w czoło i już prawie obraziłam, jednak nagle przyjęta została moja wersja. To się nazywa siła perswazji! Ów las okazał się być niezwykle malowniczym miejscem. Poszukiwania buczych orzeszków nie przyniosły efektów, jednak spacer po szeleszczących liściach przywrócił mi sens łosiowego życia.

Dotarliśmy do Zamku, który zachwycił swoją tajemniczością. Przynajmniej z zewnątrz. Grzesiu i Paweł, jako szybko chodzący ludzie, zdążyli załatwić bilety na wejście do środka. Mieliśmy jeszcze sporo czasu, więc najpierw udaliśmy się do Izby Pamiątek. Obejrzeliśmy tam sporo rzeczy, a mnie osobiście najbardziej zaintrygowały tabliczki z dawnych pociągów. 

Mobilna Grupa Męska na tle Zamku.
Nadszedł czas na wstąpienie w progi Pałacu. Początek był nieco zasmucający, gdyż budynki dawnej stajni zostały odnowione w sposób nieco lekceważący – styropianowe mury, witraże z kaczkami i ohydna, kuchenna tapeta zamiast kolumny nie zachwycały. Już się prawie zdołowałam, ale po wyjściu na dziedziniec moim oczom ukazało się piękno tego miejsca. Niezwykłe kolumnady, tajemnicze mury pamiętające wiele zdarzeń, głęboka studnia, czy też interesujące słowa pana przewodnika, doskonale oddały klimat tego miejsca. Zachwyciła mnie sama historia Marianny Orańskiej – właścicielki posiadłości i fakt, jak doskonale potrafiła sobie poradzić z trudnościami życia codziennego i jak wiele uczyniła dla Ziemi Kłodzkiej.

Dziedziniec wewnętrzny.
Po obejrzeniu wystawy zdjęć, jak wyglądał Pałac dawnymi czasy, a także uznaniu, że koniecznie trzeba przyjechać tu za kilka lat, aby zobaczyć jak idzie remont doszliśmy do wniosku, że pojedziemy jeszcze do Kłodzka. 

Zjedliśmy drugie śniadanie, napiliśmy się słodkiej herbaty i wyruszyliśmy w drogę powrotną na stację. Mieliśmy bardzo dużo czasu do pociągu. Część z nas zdecydowała się na szybką drogę w tamtą stronę (naprawdę ich nie rozumiem!), a druga część powspinała się trochę na górki, pochodziła nieznanymi ścieżkami i poleżała na liściach. Spotkaliśmy się na stacji, skąd punktualnie odjechał pociąg do stacji Kłodzko Miasto.

Wysiadłszy skierowaliśmy się w stronę Rynku. Powitało nas przyjemne miasteczko, w którym wszystko jest pod górę, co przecież bardzo lubimy. Naszym celem była Podziemna Trasa Turystyczna. Niestety, nie przypadła nam do gustu. Wszędzie było pełno dzikich odgłosów, a denerwująca muzyczka towarzyszyła nam przez całą drogę. Zdecydowanie mało łosiowe miejsce, bez klimatu. Do zabawniejszej sytuacji doszło pod koniec, kiedy Grzesiu i Paweł, którzy zwiedzali podziemia bardzo dokładnie, zostali w nich zamknięci. Pan dozorca musiał się przez nich wracać. Mieliśmy trochę strachu, że zostaną tam na całą noc…

Kłodzko późnym wieczorem.
Tradycyjnie, jak to na wycieczkach z Grzesiem i Pawłem, nadszedł czas na… jedzenie. I to nie byle jakie jedzenie. Jakoś dziwnie się dzieje, że gdy jest z nami Paweł, mamy do czynienia z kuchnią… czeską. I tym razem się bez niej nie obyło. Smażony syr + czosnyczka na zakończenie dnia, to jest to! 

Tradycyjnie również jedzenie zabrało sporo czasu, ale jeszcze starczyło na odwiedzenie Kościoła.

zdjęcia autorstwa Magdaleny Łukowiak
zdjęcia autorstwa Grzegorza Smoły


 tekst i zdjęcia: Magdalena  Łukowiak


Jeżeli nie życzą sobie Państwo, aby Państwa zdjęcie lub zdjęcie z państwa wizerunkiem, było zamieszczone w galerii, proszę przesłać informacje na adres email: jan.taczynski@wp.pl. Po otrzymaniu informacji zdjęcie zostanie usunięte.

Komentarze

Popularne posty