Park Narodowy Zuid-Kennemerland


Holandia na dwóch kółkach. Nasza rowerowa przygoda.


Przygotowania i wypożyczenie rowerów. 
Być w Holandii i nie jeździć na rowerze? To niemożliwe! Na dzisiaj mamy zarezerwowane rowery w jednej z licznych wypożyczalni w Zandvoort aan Zee. Rezerwacji dokonaliśmy online, a odbiór odbywa się bez zbędnych formalności – opłata została już uiszczona przez internet.

Zamówiliśmy dwa różne rowery. Pierwszy to klasyczny rower elektryczny: dwa kółka, siodełko, kierownica – nic nadzwyczajnego. Brakuje nam jedynie koszyka na bagażniku. Drugi rower jest bardziej wyjątkowy – to cargo bike. Z przodu ma dużą skrzynię (trochę przypominającą łódkę), w której mieści się dwójka naszych dzieci. Są tam także pasy bezpieczeństwa. Plecak, kocyk plażowy i niepotrzebne kurtki wygodnie schowaliśmy pod ich nogami. Dzisiaj świeci słońce, więc zapowiada się przyjemna wycieczka.

Pierwsze wyzwanie: holenderski wiatr.
Nie przewidzieliśmy jednak jednej rzeczy – wiatru. Wypożyczalnia oferuje specjalną osłonę na cargo bike, dzięki której dzieci podróżowały by w zamkniętej przestrzeni. Chcielibyśmy zaoszczędzić i z niej zrezygnowaliśmy. Bez niej wiatr mierzwi włosy i dzieci mrużą oczy, ale radzą sobie doskonale – są zadowolone. Szczególnie nasz roczniak, który po raz pierwszy jedzie rowerem. Jego radość jest niesamowita, a piskom nie ma końca.

Zaraz po wyjeździe z Zandvoort aan Zee trafiamy na bramę wjazdową do toru, gdzie odbywają się zawody Formuły 1. Dziś miasto przyciąga turystów nie tylko pięknymi plażami, ale także torem wyścigowym Circuit Zandvoort, który gości prestiżowe zawody, takie jak Grand Prix Holandii. Na chwilę się zatrzymujemy. Widzimy wieżę sędziowską (a może miejsce dla kamer telewizyjnych?), puste teraz trybuny, a w tle słychać ryk silników. Przez otwory w ogrodzeniu podziwiamy pędzące bolidy i inne wyścigowe samochody. To prawdziwa gratka dla dzieci.

Rowerowy raj w Holandii.
Drogi rowerowe w Holandii są świetnie oznaczone – szerokie, połączone w spójną sieć, doskonale zorganizowane na każdym skrzyżowaniu. Jedziemy prawą stroną dwupasmowej „velostrady”. Zastanawia nas, że nikt nie jedzie w przeciwnym kierunku. Na całej 7-kilometrowej trasie mijamy tylko jednego rolkarza. Dopiero po dotarciu do celu wszystko staje się jasne – po drugiej stronie dwupasmowej drogi dla aut znajduje się równoległa dwupasmowa ścieżka rowerowa dla jadących w przeciwnym kierunku. Co za komfort!

Centrum edukacyjne parku narodowego Zuid-Kennemerland.
Pierwszym celem naszej wyprawy jest centrum edukacyjne parku narodowego Zuid-Kennemerland. Parterowy budynek przykryty jest panelami słonecznymi. W środku znajduje się część edukacyjna – na drewnianych postumentach ustawiono różne atrakcje: dla starszych (np. symulator działania wiatru i erozji piasku) i dla młodszych (np. wypchane zwierzątka ukryte za szkłem na poziomie ziemi). Nasze dzieci spędzają tutaj miło czas.

Ja natomiast przyglądam się mapie rozłożonej na kontuarze przy kasie. Podchodzi do mnie uśmiechnięta pani i zagaduje: „Chyba lubi pan mapy? Niewiele osób dziś je kupuje”. Po tak miłej rozmowie trudno było się oprzeć – za 6,50 € kupuję szczegółową, papierową mapę parku. Dzięki temu na pewno się nie zgubimy.

Rowery przypinamy na specjalnie przygotowanym parkingu. Kolejnym etapem zwiedzania parku jest jezioro otoczone wydmami i sosnowym lasem. Szkoda, że nie odkryliśmy tego miejsca wcześniej – moglibyśmy spędzić tu więcej czasu. Wcześniej zatrzymaliśmy się na placu zabaw zbudowanym z drewna, znajdującym się przed centrum edukacyjnym. Tutaj nad jeziorem nasza sześciolatka ma wielką ochotę na eksplorację. Brodzi po kolana w wodzie. Odkrywa kijanki i inne wodne mikroorganizmy. Trzeba przyznać, że oba miejsca są doskonałe dla dzieci. Nie zapomnijcie tylko zabrać łopatki i wiaderka – wówczas zabawa stanie się jeszcze ciekawsza!

Przez park narodowy.
Ruszamy w dalszą drogę, mając do pokonania półkolistą trasę przez teren parku narodowego. Cały czas towarzyszy nam utwardzona droga, która umożliwia sprawne pokonywanie kolejnych kilometrów. Co jakiś czas nasza trasa zmienia się, oferując różny stopień trudności i szaleństwo dla turystów, z pełną infrastrukturą.

Jednym z odcinków trasy przejeżdżamy przez malowniczy las sosnowy. Czasami przypomina to fragmenty z Beskidów. Dopiero później zauważam na mapie, że ten odcinek biegnie równolegle do pobliskiej miejscowości. To w takich miejscach występują największe różnice wysokości, ale na szczęście nasze elektryczne jednoślady pomagają nam w trudniejszych chwilach – wystarczy włączyć wspomaganie.

"Afryka" na horyzoncie.
Wkraczamy na obszar, który nazwałem "Afryką". Dlaczego? Duża ilość piasku przywodzi na myśl pustynię, a pojedyncze, jeszcze bezlistne drzewa przypominają parkowy las na sawannie. Jest to jednak bardziej "udawana Afryka". Na horyzoncie co jakiś czas pojawiają się dymiące kominy fabryk, zlokalizowanych przy ujściu Kanału Morza Północnego.

Na jednym ze skrzyżowań spotykamy turystów na białych rowerach. Zatrzymali się, by odpocząć. My wykorzystujemy tę okazję, by zapytać ich o zwierzęta w parku narodowym – czy mieli okazję zobaczyć koniki polskie i krowy szkockie. 

Poszukiwanie kopytnych bohaterów. 
Ta przygoda uświadamia mi, że możemy spotkać dwa rodzaje zwierząt. Od tej chwili z większą uwagą przyglądam się okolicy. Poszukuję zielonych kęp trawy. Spodziewam się tam zobaczyć pasące się zwierzęta.
  
Nie mija dużo czasu, a oto i one! Możemy obserwować konie z szarą sierścią, spokojnie pasące się wśród trawy. Zatrzymujemy się na chwilę, by zrobić zdjęcia. Turyści na białych rowerach właśnie nas mijają. Co za gapy. Gdyby nie nasza uwaga, to przeoczyli by te majestatyczne zwierzęta.

Chwilę później trafiamy na krowy. Pasą się spokojnie w pobliżu dużego jeziora, tuż obok drogi. Tym razem zrobienie zdjęć jest znacznie prostsze – długowłose, rude krowy leżą spokojnie, przeżuwając trawę i obserwując turystów przemierzających okolicę.

Mała, piesza wycieczka.
Nasza sześciolatka zadaje pytanie, czy daleko do domu. Ku naszemu zdziwieniu okazuje się, że wcale nie chce szybko wracać. Postanawiamy zrobić małą wycieczkę po okolicy. Decydujemy się na tę opcję, bo nasz roczniak właśnie zasnął. Na jednym z parkingów przypinamy rowery, wykładamy malucha do nosidła i ruszamy w drogę.

Najpierw wybieramy się na małą wydmę w sąsiedztwie parkingu rowerowego. Organizujemy piknik, osłonięci od wiatru, i obserwujemy okolice. Podczas chodzenia po ścieżkach na wydmach musimy uważać na krzewy z kolczastymi gałęziami, które mogą przeszkadzać – ostrożność jest tutaj kluczowa.

Kolejnym punktem naszej pierwszej małej wycieczki jest punkt obserwacji ptaków. Jest to drewniana konstrukcja, z wyciętą podłogą umożliwiającą obserwację ptaków. Okienka są umieszczone zarówno na wyższej, jak i niższej wysokości, co pozwala na obserwację zarówno dużym, jak i małym gościom. Dodatkowo znajdują się tutaj tablice informacyjne, które pokazują wygląd ptaków i pozwalają sprawdzić ich nazwę. Tablice są bardzo pomocne, choć informacje na nich są dostępne jedynie w języku angielskim i niderlandzkim.

W końcu docieramy na wysoką wydmę, z której rozpościera się widok na okolicę. Możemy z niej podziwiać jezioro pełne ptactwa wodnego, trawiastą polanę, fale Morza Północnego oraz fabryczne kominy majaczące na horyzoncie. Przy okazji odkrywamy czerwonego motyla i dziwnego grzyba.

Powrót do Zandvoort Aan Zee.
Po zakończeniu spaceru znów wsiadamy na rowery. Przed nami ostatni odcinek do Zandvoort Aan Zee. Tym razem wybieram małego elektryka, aby przetestować nową infrastrukturę i możliwości. Na długiej prostej udaje mi się osiągnąć prędkość 45 kilometrów na godzinę.

Około godziny 17:00 wracamy przed wypożyczalnię. Zwrócenie rowerów okazuje się jeszcze prostsze niż ich wypożyczenie – pracownik pokazuje tylko miejsce, gdzie odstawić sprzęt, i żegna się z nami. To był naprawdę miły dzień spędzony w otoczeniu przyrody, pełen przygód i spotkań z turystami. Myślę, że kiedyś tu jeszcze wrócimy.




Komentarze

Popularne posty