Rawa Ruska (wyprawa wakacyjna IV.8)

Kolejna pobudka o 6:30 i nasz uśmiech na twarzy to niesamowicie oryginalne zestawienie. Wszyscy postanowiliśmy wesprzeć pana Jana i pojechać z nim do jego rodzinnego miasta – Rawy Ruskiej, w której miał do zrobienia jedną zleconą przez rodzinę rzecz oraz odbyć wraz z nim długo planowaną podróż pewnym sentymentalnym odcinkiem torów. 

Pociąg Lwów - Rawa Ruska
Po raz kolejny żar lał się z nieba, więc informację, że we Wrocławiu jest 16ºC i pada deszcz przyjęliśmy ze śmiechem. Pierwsze kroki w miejscowości skierowaliśmy w stronę poczty, gdzie kupiliśmy znaczki i część z nas wysłała kartki. Następnie na dawnym Rynku (obecnie zarośniętym trawą placu) wypiliśmy kwas chlebowy. Ostatni kwas w te wakacje, w tym roku… Mam jednak nadzieję, że nie w tym życiu :).

Nadszedł czas na załatwienie sprawy Pana Jana, czyli mszy świętej. Poszukiwania księdza okazały się daremne zarówno w kościele, jak i w domu, w którym mieszkał ostatnio. Dobrzy ludzie wskazali nam drogę w przeciwną stronę. Okazało się to wcale nie tak blisko. Ksiądz mieszkał aktualnie w bloku. Rozpadającym się, ukraińskim bloku. Jedyną wskazówką, że to faktycznie jego mieszkanie, okazał się być napis „C+M+B 2013” na drzwiach. Daremnie dzwoniliśmy dwa razy. Desperacja pewnego Łosia wzrosła w tym momencie do granic możliwości („Nie po to przejechaliśmy 666 km, nie po to tylu ludzi nam wskazywało drogę w 40ºC upale, żeby teraz nic nie załatwić!”) – nacisnął więc dzwonek raz jeszcze i ... wtedy otworzył nam człowiek, który co prawda księdzem nie był, ale intencję zapisał i sprawę można uznać za załatwioną. Uff!


Zestaw naszych ulubionych napojów.
Do Lwowa postanowiliśmy wrócić autobusem. Prawdziwym, dużym i przestrzennym autobusem z niemieckiego demobilu. W oczekiwaniu na ten środek lokomacji zjedliśmy jeszcze po lodzie (mimo przeziębienia, a co!). Wsiedliśmy do środka. Gorąco było jak w marszrucie, ale przynajmniej można się było przespać. 

We Lwowie nie mieliśmy już siły na nic, więc udaliśmy się prosto do mieszkania. Nie było to takie proste, bo nasz autobus zajechał na dworzec autobusowy, na brzydkim blokowisku w okolice ulicy Bohdana Chmielnickiego. Marszrutem pojechaliśmy do centrum, skąd ulicą Piekarską udaliśmy się do naszego mieszkania. Byliśmy tak zmęczeni upałem, że krótki odcinek dłużył nam się niemiłosiernie. W domu zjedliśmy obiadokolację, spakowaliśmy się i ogarnęliśmy. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że byliśmy na Ukrainie stanowczo za krótko i „jeszcze tu wrócimy!”. 

Udaliśmy się na ostatnie zakupy – coś dla rodziny lub do pociągu na drogę. Po raz ostatni (podczas TEGO wyjazdu!) wróciliśmy do naszego mieszkania i wypiliśmy herbatkę. 

Nocny pociąg z Truskawca do Kijowa
Na Dworcu okazało się, że tym razem jedziemy ukraińskimi wagonami. Niestety nie udało nam się połączyć dwóch przedziałów, a i miejsca było nieco mniej. Jakoś się jednak rozlokowaliśmy. Kontrola graniczna przeszła w miarę szybko i dowcipnie („Grzegorz Smoła… hahahaha, nieco nieaktualne to zdjęcie!” ; „-Czy przewożą Państwo alkohol lub inne używki? –Herbatę. –Eh, a miałem na myśli kawę.”;  „Mam wymagającą szefową, muszę otworzyć ten dół łóżka. Acha, buty  przemycacie!”) .  W naszym przedziale padł również suchar tysiąclecia w kategorii tych o drugiej nad ranem – „-Co robi worek jak jest zmęczony? –Je płyty winylowe.”  - nikt nie wie, o co chodziło, ale jak się to potem opowiada to brzmi ciekawie. 

Mała ilość snu dała się we znaki w następnym pociągu – interregio relacji Kraków – Jelenia Góra. Większość z nas po prostu zasnęła – nieważne, że miejsca było jeszcze mniej niż w sypialnym, a za oknem było jasno. Zaczęło nam brakować szerokości i długości ukraińskich wagonów, picia kwasu i dużej ilości hrywien w kieszeni… 

Pożegnaliśmy się na Dworcu Głównym we Wrocławiu i powędrowaliśmy w stronę domów. Myślę, że mogę to sprawozdanie śmiało zakończyć słowami piosenki, która została wymyślona podczas któregoś z obozów wędrownych, na którym był Grzesiu :

„Na Ukrainie życie jak w bajce płynie!

Jest Żiwczyk, Stagańczyk, Zgłuszczonka i Kwas!
Nie mogło zabraknąć tu nas!” .

tekst : Magdalena Łukowiak
zdjęcia : Magdalena Łukowiak, Grzegorz Smoła


Jeżeli nie życzą sobie Państwo, aby Państwa zdjęcie lub zdjęcie z państwa wizerunkiem, było zamieszczone w galerii, proszę przesłać informacje na adres email: jan.taczynski@wp.pl. Po otrzymaniu informacji zdjęcie zostanie usunięte.

Komentarze

Popularne posty