W Rzeszowie byliśmy
przez niecałe 24 godziny od wczesnego wieczoru w czwartek 30 maja 2013 do wczesnego
popołudnia w piątek 31 maja 2013. Przebieg wypadków, po przyjeździe był
wystarczająco zaskakujący, do tego stopnia, że nie wiem czy wolno mi go tu
opisać. Ale, jako że wszyscy pozostali uczestniczy wycieczki byli pełnoletni, chyba mi wolno. Dotarliśmy do
schroniska młodzieżowego, którego nazwy dla jego własnego dobra nie zdradzę. Z
zewnątrz wyglądało bardzo porządnie, w hallu również. Okazało się, że pewna
osoba, która potrzebuje urlopu, zamówiła tam nocleg na następną noc. Już przed
oczami stanęła nam wizja spania na bruku, ale ostatecznie znalazł się pokój.

Wchodzimy do wnętrza schroniska. Ilość wypowiadanych słów „jak w psychiatryku” była wprost
proporcjonalna do zagłębiania się w dalsze korytarze budynku i poszukiwania
pokoju. Właściwie była to świetlica, gdzie znajdowało się około 10 łóżek. Ich
stopień komfortu był mocno dyskusyjny. Byliśmy jednak bardzo niewyspani, więc
ostatecznie okazały się bardzo dobre dla strudzonych kości. Na środku stał
stół. Wszystko wyglądało jak z początku lat sześćdziesiątych minionego wieku.
Widok za oknem nazwaliśmy wspólnie „obrazem
nędzy i rozpaczy”. Była to jakaś opuszczona budowa, zalana na dole wodą i
cuchnąca betonem. Na górze znajdowały się biura, więc sąsiadem z przeciwka
okazał się jakiś palący człowiek. Jak pierwszy raz go zobaczyłam, to prawie
dostałam zawału. Łazienki były dość krzywe oraz nic się w nich nie zamykało.
Woda lodowata. Odnaleźliśmy także kuchnię, która okazała się być pomieszczeniem
bez okien. Później ochrzciliśmy ją mianem „prosektorium”.
Dokładna inwentaryzacja schroniskowej kuchni wykazała zaskakującą zbieżność z
wyposażeniem prawdziwego prosektorium … Grr!

Zostawmy na moment temat noclegu. Wcale na niego nie marudzę,
ponieważ było to bardzo zabawne, a ja miałam okazję doświadczyć chociaż trochę
czasów PRLu, z których przed dwoma dniami pisałam egzamin semestralny. Po
zjedzeniu kolacji udaliśmy się na spacer po mieście. Minęliśmy m.in. Bazylikę
OO. Bernardynów. Niestety Brat Klucznik zamknął nam drzwi tuż przed wejściem.
Moim koszmarem nocnym okazał się jednak Pomnik Czynu Rewolucyjnego. Komunizm na
całego … ponowne wielkie Grr!
Dotarliśmy na koncert „Jednego
serca, jednego ducha”, który odbywał się w mieście z okazji Bożego Ciała.
Całkiem przyjemnie siedziało się na mokrej trawie i z podziwem patrzyło na
ilość osób, które przybyły do Rzeszowa. Podczas powrotu do schroniska powstała koncepcja (zgadnijcie
przez kogo wymyślona) „zjedzmy coś”.
Tak więc poszukaliśmy rynkowe restauracje i znaleźliśmy … Czeską Gospodę!
Prawdziwie czeską! Od razu zmieniło się nastawienie chłopaków do „miasta wojewódzkiego”. Zjedli smażony
ser, a pan Taczyński zastanawiał się nad „Zmarzlinowym
poharem” oraz sernikiem wiedeńskim. Ostatecznie wybrał to drugie co
kelnerka skomentowała krótkim stwierdzeniem „dobry wybór”.
Gdy wróciliśmy na miejsce noclegu okazało się, że światło w
pokoju dają biało-niebieskie jarzeniówki. Oraz reflektory zza okna bez zasłon.
Nasze zmęczenie jednak wzrastało, więc można powiedzieć, że było nam wszystko
jedno. Nie wiem jednak jak skończyłby się drugi nocleg w tym miejscu.
 |
fot. Magdalena Łukowiak |
Rano, po śniadaniu w „prosektorium”,
a także spakowaniu swoich rzeczy, uznaliśmy, że musimy skontrolować pewną osobę
potrzebująca urlopu. Bo jeśli okaże się dziś popołudniu, że nie mamy zamówionych
noclegów na odpowiedni termin w Leżajsku to powinniśmy zostać tutaj. Na tą
koncepcję wszyscy jednak patrzyli z przerażeniem, więc Grzesiu odważnie
zadzwonił do Domu Pielgrzyma i okazało się, że na nas czekają. Wyszło więc na
jaw, że mieliśmy zamówione dwa noclegi na jeden termin. Ciekawie, ciekawie …
 |
fot. Magdalena Łukowiak |
Zostawiliśmy bagaże w przechowalni, a sami udaliśmy się na
ostatni spacer po Rzeszowie. Naszym pierwszym przystankiem był zamek stojący na
miejscu dawnego zamku Lubomirskich. Niestety nie udało nam się wejść do środka,
ponieważ dziś znajduje się w nim siedziba Sądu Okręgowego, a my nie byliśmy
odpowiednio ubrani. Brak stroju galowego doskwierał nam jeszcze później w
Leżajsku (nie udało się wkręcić na wesele!).
 |
fot. Magdalena Łukowiak |
Kolejnym celem spaceru była Podziemna Trasa Turystyczna, za
którą Rzeszów otrzymał w ubiegłym roku nagrodę od Polskiej Organizacji Turysycznej.
Swoją drogą skrót POT jest całkiem adekwatny do nazwy. Hehe.Trasa wije się pod rynkiem i okolicznymi kamienicami. Dawniej system korytarzy był znacznie dłuższy, ale ze względu na zapadanie się miasta, większość przejść zalano betonem.
 |
fot. Magdalena Łukowiak |
Zgłodnieliśmy. Postanowiliśmy się udać do poznanej wcześniej
czeskiej gospody, gdzie zamówiliśmy 3x czosnyczkę i 2x smażony ser. Mmm.
Ostatnim miejscem do zwiedzenia było Muzeum Dobranocek. Wszystkie zbiory
pochodziły z darów Wojciecha Jamy – jednego człowieka! Była to naprawdę
imponująca kolekcja. Najbardziej podobał mi się jednak pokój, w którym
wyświetlali bajki. Mogłabym tam siedzieć cały dzień. cdn
Tekst – Magdalena Łukowiak
Zdjęcia – Magdalena Łukowiak, Grzegorz Smoła
Jeżeli nie życzą sobie
Państwo, aby Państwa zdjęcie lub zdjęcie z państwa wizerunkiem, było
zamieszczone w galerii, proszę przesłać informacje na adres e-mail:
jan.taczynski@wp.pl. Po otrzymaniu informacji zdjęcie zostanie usunięte.
Komentarze
Prześlij komentarz