Radiostacja Gliwicka (wycieczka 52)

Tym razem zbiórka była naprawdę wcześnie, bo o godzinie 6:15. Po wyjściu z domu zaskoczył mnie siarczysty mróz (tak ok. -14°C). Wszyscy przybyli punktualnie, nawet Grzegorz Smoła. Przybycie Marszałka jako pierwszego zdarza się bardzo rzadko, ale to wszystko sprawa zakładu, wygranego zresztą. O ile my przybyliśmy na czas to naszemu pociągowi nie spieszyło się. Raz po raz zapowiadano opóźnienie, które z każdą zapowiedzią stawało się większe. Na początku było to nawet zabawne, ale potem zaczęliśmy odczuwać chłód i szybko przemieściliśmy się z peronu do hollu, gdzie było trochę cieplej. 


Po około godzinnym oczekiwaniu na dworcu postanowiliśmy zmienić plany i pojechać pociągiem osobowym do Opola, a tam przesiąść się w kolejny osobowy do Gliwic. Po wejściu na peron ujrzeliśmy oszronioną, obwieszoną ze wszystkich stron soplami jednostkę elektryczną, jakby żywcem wyciągniętą z Syberii. Szczęśliwie nastąpiła jednak szybka zmiana planów, ponieważ nareszcie przyjechał pociąg InterRegio „Bolko” do Lublina, na który czekaliśmy wcześniej. Jak się okazało spóźnienie było spowodowane rozmrażaniem i ogrzewaniem składu na bocznicy. Szybko przemieściliśmy się do tego drugiego, mniej oszronionego pojazdu.


Tam pozostaliśmy, dosłownie, na dłużej. Podróżowaliśmy przez ok. 3,5 godziny. Pociąg zatrzymywał się na wielu stacjach i chyba mu się na nich podobało, bo zostawał tam na dość długi czas, z powodów takich jak brak prądu czy zamarznięte rozjazdy. Trzeba przyznać, że pan konduktor wszystkich uspokajał i rzetelnie przekazywał informacje o spóźnieniu, ale do czasu. Już od kwadransa czekaliśmy w Oławie aż na semaforze pojawi się znak odjazdu, kiedy do przedziału wszedł   wspomniany wcześniej konduktor. „Proszę państwa, wszystkie pociągi stoją, czekamy aż rozmrożą rozjazdy”, ledwie skończył, a za oknem z wielkim impetem przetoczył się ekspres „Fredro” do Warszawy. Wszyscy stoją … jasne! W dobrym towarzystwie podróż mija jednak bardzo szybko, tym bardziej w towarzystwie filozofa Konfucjusza, który ma cenne rady nawet na zamarznięte rozjazdy i spóźnione pociągi!


Jesteśmy w Gliwicach. Pech nas nie opuszcza. Jeszcze w pociągu pan Taczyński sprawdził rozkład jazdy autobusu do Radiostacji. Nasz czas pobytu wyraźnie się skurczył, więc chodzi o zdynamizowanie wycieczki. Niestety pech nas nie opuszcza. Po 20 minutowym oczekiwaniu na przystanku, rezygnujemy i do celu udajemy się na piechotę. Po drodze zahaczyliśmy o Cmentarz Lipowy, na którym próbowaliśmy znaleźć grób architekta Jacka Burzyńskiego, konstruktora wrocławskiego Trzonolinowca. Wszystko było jednak przykryte śniegiem, więc daliśmy za wygraną. Bez trudu  znaleźliśmy jedynie grób pradziadka pana Taczyńskiego, zresztą również Jana! Postawiliśmy i ruszyliśmy dalej.


Pierwszym celem, który udało nam się zrealizować było zwiedzenie Radiostacji Gliwickiej, w której odbyła się 31 sierpnia 1939 roku Prowokacja Gliwicka. W samej radiostacji obejrzeliśmy bardzo ciekawy film - rekonstrukcję prowokacji, która zapoczątkowała działania zbrojne w czasie II wojny światowej. To, co było w tym wszystkim wyjątkowe, to fakt że znajdowaliśmy się w dokładnie tym miejscu, przy oryginalnym sprzęcie. Mogliśmy „dotknąć historii”. Niestety, nie spotkaliśmy pana Andrzeja Jarczewskiego, o którym opowiadali uczestnicy poprzedniej wycieczki sprzed blisko trzech lat. Ten pracownik Radiostacji potrafi opowiadać o tym miejscu godzinami.


Następnie udaliśmy się autobusem do miasta, gdzie zwiedziliśmy najważniejsze zabytki miasta. Weszliśmy do neogotyckiej katedry pod wezwaniem Świętych Piotra i Pawła. Przez chwilę podziwialiśmy piękne ceglane wnętrze i naścienne scrafitta . Zauważyliśmy, że szlak naszej wędrówki po świątyni znaczą błotniste ślady. Trochę zawstydzeni naszym gapiostwem, zrobiliśmy szybki w tył zwrot i po własnych śladach udaliśmy się do wyjścia. Podeszliśmy jeszcze pod malutki Zamek Piastowski, a po drodze na rynek podziwialiśmy budynki, z charakterystycznymi, dla starych miast górniczych, trapezoidalnymi szczytami.


Oczywiście nie mogło zabraknąć posiłku. Na rynku odnaleźliśmy pizzerię. Jedzenie bardzo nam smakowało, tym bardziej, że zupełnie gratis do jedzenia dołączony był piękny widok z okna na gliwicki ratusz. Wypiliśmy również herbatkę i ogrzaliśmy się nieco.


Ostatnim z celów naszej podróży była Palmiarnia w Gliwicach. Przekroczyliśmy drzwi szklanego budynku, zostawiliśmy kurtki i plecaki w szatni. Za ścianami zostawiliśmy mróz i śnieg. Zanurzyliśmy się w inny świat. Wczuliśmy się w tropikalny rytm, posłuchaliśmy śpiewu ptaków i odpoczęliśmy na ławce.


W drodze powrotnej graliśmy w… mafię! Chyba naprawdę zrodziła się nowa tradycja! Jedna z partii gry była zadziwiająca, ponieważ zaczęliśmy podczas pojedynku recytować wiersze i poematy narodowych wieszczów bądź słynnych polskich autorów. Przyłączył się do nas nawet pewien podróżny, ale szybko zrezygnował, ponieważ okazało się że nikt nie jest w stanie nam dorównać! W oczach współpasażerów można było dostrzec nieskrywane zdziwienie i uznanie. Po pewnym czasie powróciliśmy do standardowej gry. Dotarliśmy na Dworzec Główny ok. 20.20 i przepełnieni nadzieją, że następna wycieczka będzie równie udana, rozeszliśmy się do domów. 


Tekst i zdjęcia:
Magdalena Łukowiak

Jeżeli nie życzą sobie Państwo, aby Państwa zdjęcie lub zdjęcie z państwa wizerunkiem, było zamieszczone w galerii, proszę przesłać informacje na adres email: jan.taczynski@wp.pl. Po otrzymaniu informacji zdjęcie zostanie usunięte.



Komentarze

Popularne posty