Opolskie ZOO (wycieczka 56)
Ta wyprawa od samego początku zapowiadała się dziwnie.
Obudziłam się, przetarłam oczy, spojrzałam na zegarek… 9:00… Hm, pozytywnie. Wstałam,
ubrałam się i przypomniało mi się, że wypadałoby wyjść z domu. Spakowałam do
plecaka dobry humor, „Awans”, aparat i kwas chlebowy. O 10:50 dotarłam na
przystanek. Słońce świeciło w zenicie, ale mróz dawał się we znaki.
Na Dworzec
dotarłam ok. 11:25. Pociąg za 10 minut. Chwila, trzeba kupić bilety! Palnęłam
się w czoło i rzuciłam na automat. W pośpiechu wystukałam „2..,a nie, 3…
uczniowskie… Wrocław-Opole” i wrzuciłam dowolny banknot znaleziony w portfelu.
Wydaną resztę chwyciłam w garść i pobiegłam poszukać pana Taczyńskiego.
Okazało się, że wciąż nie dotarła ostatnia z uczestniczek.
Czekamy, dzwonimy … Zdyszana wbiegła w ostatniej chwili, a my rzuciliśmy się do
pociągu. Wbiegliśmy, a tuż za Panem Taczyńskim zamknęły się drzwi i pociąg
ruszył. Uff. Akcja brawurowa. Swoją drogą … gdy zbiórka jest o 7.00, nikt się nie spóźnia …
Podróż nie była długa i jak zwykle upłynęła w pozytywnej
atmosferze. Wysiedliśmy w Opolu, gdzie pan Taczyński jak zwykle opowiedział
historię o zawiłej budowie dworca. Szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę naszego
celu, czyli ZOO.
Zaskoczeni niską ceną biletu weszliśmy do środka i zaczęliśmy
szukać zwierząt. Do jednych z najciekawszych atrakcji należało oczywiście
karmienie uchatek. Podoba mi się takie przybicie „piątki” z uchatką. Poza tym
znaleźliśmy tunel o wysokości 1,60 m i okazało się, że bycie niskim ma swoje
zalety. W międzyczasie zrobiliśmy przerwę na gorącą czekoladę. Pozytywnie
nastroiły mnie kangury trzymające łapy na kaloryferze, ach ta tegoroczna
wiosna! Napotkaliśmy również tablicę „Jak
długo śpią zwierzęta?” . Pan Taczyński skomentował to krótkim, ale jakże
zabawnym stwierdzeniem : „Żyrafa śpi tylko godzinę? Ale ona jest głupia!”.
Zahaczyliśmy również o plac zabaw (do lat 12, pff!). Ponadto udało mi się
nawiązać kontakt z pewną małpką, poczułam się jak jakiś zaklinacz …
Po wyjściu z zoo udaliśmy się w stronę, rzecz jasna,
pizzerii. Znana nam już z poprzedniego wyjazdu „miejscówa” okazała być się
równie dobra, jak ostatnio. Pizza z sosem curry pomieszanym z czosnkowym to
jest to! Niestety, pewien niezdarny łoś usiadł na naszym deserze…
Ostatnim celem naszej wyprawy było odwiedzenie Rybexu. Rybex
to restauracja rybna, która od listopadowej wyprawy do Krasiej Dziury, okazała
się być legendarna. Aż mi się łezka w oku zakręciła, gdy przypomniałam sobie
tamten słoneczny, ciepły dzień, w którym poznaliśmy pewnego kota i nazwaliśmy
go na cześć tejże restauracji.
Zmarzliśmy stojąc przed witryną, więc zrobiliśmy nagły w tył
zwrot i udaliśmy się na dworzec. Udało nam się złapać wcześniejszy pociąg,
Interregio. Oznaczało to niestety, że nie mogę wysiąść w Łosiowie. Pan
Taczyński na pewno to uknuł wcześniej ;). W pociągu okazało się, że deser da
się zjeść, a wręcz że jest bardzo smaczny.
Wycieczkę zakończyliśmy na Dworcu Głównym we Wrocławiu, w
dobrych humorach i z uśmiechami na ustach. Wszyscy czekamy na kolejną.
(tekst i zdjęcia: Magdalena
Łukowiak)
Jeżeli nie życzą sobie Państwo, aby Państwa zdjęcie
lub zdjęcie z państwa wizerunkiem, było zamieszczone w galerii, proszę przesłać
informacje na adres e-mail: jan.taczynski@wp.pl. Po otrzymaniu informacji
zdjęcie zostanie usunięte.
Komentarze
Prześlij komentarz