Muzeum Śląskie w Zgorzelcu (wycieczka 43)

Wszystko zaczęło się bardzo zwyczajnie. Poranek, dworzec, młodzi i sprawdzanie dokumentów. Tym razem jedziemy znów do Zgorzelca, aby zobaczyć Landeskronę, Muzeum Śląskie oraz kopalnię odkrywkową w Hagenwerder. Choć za oknem jeszcze ciemno, wiec nie można podziwiać widoków, to w miłym towarzystwie zawsze szybko mija czas. Po dwóch godzinach wysiadamy na dworcu głównym w Zgorzelcu.

Pierwsze kroki kierujemy na wygasły wulkan, czyli Landeskronę. To jeden z niezrealizowanych  punktów programu wyjazdu sprzed roku. Pod szczyt podjeżdżamy tramwajem, linii 2. Dalej idziemy na piechotę. Jest pochmurno i wietrznie, więc niektórzy mają trochę obaw i są zniechęceni. Na szczęście na szczycie humory się nieco poprawiają. Prawie wszyscy weszli na znajdującą się tam wieżę widokową. Piękny widok, na zielone, grudniowe pola, czerwone dachy miasta i stalową toń jeziora w dawnej odkrywce są dobrą nagrodą za trudy wspinaczki.

Droga na szczyt zajęła nam znacznie mniej czasu niż planowałem, więc po dojechaniu do centrum zarządzam czas wolny. Panie ochoczo ruszyły w kierunku sklepów, a ja razem z grupą panów udałem się na wycieczkę śladami Honeckera. Udaliśmy się na blokowisko, z czasów NRD. Niby zwykłe bloki, ale jesteśmy pod wrażeniem. Wszystko wzorowo utrzymane, pomimo upływu lat nie widać większych zniszczeń. Nawet termomodernizacje, tak zohydzające nasze blokowiska, trzymają tutaj wysoki poziom. Jednolity kolor elewacji, urozmaicony kontrastującymi wstawkami w różnych kolorach.

W południe spotykamy się znów w centrum na placu Demiani. Udajemy się do Muzeum Śląskiego. Czytałem o nim kiedyś w gazecie, że warto odwiedzić, bo prezentuje historię Śląska w przekrojowej, bardzo przystępnej formie. Placówka mieści się przy Starym Rynku, w najstarszej renesansowej kamienicy. Dostaliśmy specjalne audioprzewodniki po polsku. Trochę czasu zajęło, zanim doszliśmy do tego jak je obsługiwać. W końcu udało się, było to nawet proste. Wystawa rzeczywiście przygotowana z dużym pietyzmem. Opisy po polsku i niemiecku, więc nawet bez głosu ze słuchawki możemy bez trudu wszystko zrozumieć. Po dokładnym obejrzeniu kilku sal ekspozycyjnych, przychodzi znużenie. Jak się okazuje sal jest bardzo dużo. Każdy kto chce obejrzeć dokładnie całą placówkę powinien wybrać sobie któryś z okresów i poświęcić się tylko temu.

Po półtorej godzinie spędzonej w tym rozległym muzeum przyszedł czas na rozprostowanie kości. Udajemy się kierunku dworca głównego. Ucieka nam tramwaj, wiec szybkim krokiem idziemy na piechotę. Przychodzimy w sam raz, aby zdążyć na pociąg z Chociebuża do Żytawy. Jedziemy krótko, bo tylko 10 minut, ale nie ominęła nas kontrola. Zacząłem coś mówić po niemiecku, ale przerwał mi konduktor, jak się okazało Polak. Wysiadamy w Hagenwerder, tutaj mamy godzinę na obejrzenie śladów pogórniczych. Wielki kombajn służący do wybierania węgla brunatnego oraz jezioro zlokalizowane na dnie dawnej odkrywki. Kiedy patrzyliśmy na ten akwen wodny z góry, wydawało się, że jest to naturalny obiekt, z bliska widać, że to efekt działalności ludzkiej. Piaszczysto – żwirowe nierówne podłoże, młode drzewa. Niemniej jednak miejsce dość ciekawe, szczególnie, że można podziwiać rozległe panoramy na Pogórze Żytawskie i rysującą się na przeciwległym krańcu Landeskronę. Wszystko skąpane w promieniach zachodzącego słońca. Ładnie.

Atrakcji tego dnia było już w bród, więc i żołądek zaczął  dopominać się o swoją codzienną dawkę jedzenia. Mieliśmy już upatrzony lokal, po stronie polskiej, opodal Mostu Staromiejskiego. Niby blisko granicy, ale ceny wyraźnie niskie, akurat na naszą kieszeń. W ładnych, wnętrzach spędzamy miło czas. Gwarzymy, rozmawiamy, wspominamy. Jest tak miło, że niektórzy zastosowali nawet niecny fortel aby tu wrócić! Jeden z uczestników zostawił tu plecak, że niby przez przypadek, ale wiemy co to za przypadki! Pomiędzy Starym a Górnym Rynkiem odegrana została nawet scenka pt.: „O jejku, gdzie jest mój plecak?!”. Groźny wzrok załatwił wszystko – „Zaraz wracam!”. Na szczęście w miejscu, gdzie się zatrzymaliśmy był interesujący sklep z książkami i innymi materiałami dla wypędzonych.

Wycieczkę kończymy szybką podróżą wygodnym szynobusem do Wrocławia. W Zgorzelcu robię jeszcze akcję sprzedaży biletów grupowych. Mamy ich za dużo, bo i tak miało nas być mniej, a po drugie jeden z niedoszłych uczestników obudził się ostatniego dnia, że ma nieważny paszport. Wycieczka niby sztampowa, bo już któryś raz do Zgorzelca, ale w sumie za każdym razem dzieje się coś wyjątkowego!

(JT)


Jeżeli nie życzą sobie Państwo, aby Państwa zdjęcie lub zdjęcie z państwa wizerunkiem, było zamieszczone w galerii, proszę przesłać informacje na adres email: jan.taczynski@wp.pl. Po otrzymaniu informacji zdjęcie zostanie usunięte.

Komentarze

Popularne posty